Kaukaz - Elbrus i Kazbek 08-2014
Elbrus (3-5 dzień)
We czwartek rano spakowałem plecek wraz z żywnością na 3 dni i namiotem (waga 24kg) i około 8:00 wyruszyłem ze schroniska Grabashi ("beczki" 3780m) w kierunku Skał Pastuchova. Ponieważ placek był dość ciężki, a aklimatyzacja jeszcze marna, posuwałem się do góry dość powoli, ale za to miałem dużo czasu. Było słonecznie, bezwietrznie i dość ciepło, na tyle, że śnieg stawał się rozmiękły i zapadał pod nogami. Po drodze po lewej mijałem schronisko Diesel Hut na wysokości 4060m i ruiny po spalonym schronisku Priut 11. Schronisko to spłonęło w 1998r, po tym jak jednemu z turystów zapalila się kuchenka, a ktoś chwycił pojemnik z płynem i wylał na płomień, myśląc że to woda, a było to paliwo.
Poniżej Skał Pastuchowa dotarłem po 5 godzinach, ale postanowiłem pójść jeszcze do góry, ponad Skały, na wysokość 4700m, gdzie dotarłem przed 16:00. Na miejscu śniegiem wyrównałem platformę i rozstawiłem namiot, tuż obok małego namiotu, w którym mieszkali Rosjanie. Po godzinnym odpoczynku i zjedzeniu dania z liofilizatów, postanowiłem przejść jeszcze jakieś 200 m do góry, a potem zejść, w celu lepszej aklimatyzacji. Do mojego namiotu podszedł Dario Ruben, fotograf z Holandii. Umówiłem sie z nim na następny dzień, na 3 rano, aby wspólnie zaatakować szczyt Elbrus. Póżniej przesłał mi zdjęcie. Nocy prawie nie przespałem, z powodu emocji, ale głownie wysokości i słabej jeszcze aklimatyzacji. W piątek wstałem o 2:15, zagotowałem wodę ze śniegu, zjadłem płatki na mleku z jagodami (liofilizat), spakowałem mały plecak szturmowy, założylem raki i o 3 rano wyruszyłem do góry. Widziałem dziesiątki światełek od "czołówek" ludzi idących do góry. Wyglądało to jak wąż świetlny rozłożony na stoku. Daren już na mnie czekał 50m powyżej i od razu ruszylismy dalej. Pierwsze 2 godziny podejścia były najgorsze. Czułem się osłabiony, mdliło mnie i miałem ochotę wrócić do namiotu. Podejście od Skał Pastuchowa 4700m aż do początku trawersu w lewo na wys. 5100m jest dość strome i monotonne. Idzie się klika godzin, a otoczenie praktycznie się nie zmienia. Mimo, że teren wydaje się być płaski, jest to złudzenie i jest na tyle stromo, że ułatwieniem jest trawesowanie zygzakiem. Wydawało mi się, że idę zbyt wolno, ale okazało się, że dogniałem po 2 godzinach kolejną grupę wspinaczy. Na wysokości 4900m miałem już trochę dość, ale postanowiłem, że jakoś wytrzymam do 5100m, aż to początku trawersu i tam podejmę decyzje czy iść dalej. O 6 rano osiągnąłem założoną wysokość, zrobiło się jasno i zdałem sobie sprawę, że zrobiłem już prawie połowę drogi. Po krótkim odpoczynku ruszyłem dalej do góry i wiedziałem już, że dam radę podejść jeszcze te 560m. Około 9 rano znalazłem się na osłonecznionym stoku powyżej przełęczy Sedlovina, GPS wskazywał 5440m. Tam miałem kolejny krótki kryzys, usiadłem, połknąłem żel energetycznym zrobiłem się bardzo senny i zdrzemnąłem się klika minut. Ten krótki sen pozwolił mi się zregenerować i pokonać ostatnie 200m do góry. Niedaleko od tego miejsca jest krótki, jedyny na całym podejściu oporęczowany odcinek, ale nie ma tam praktycznie żadnych trudności, tylko trochę większa ekspozycja. Moja uprząż i czekan okazały się w ogóle nie potrzebne. Około godziny 11 stanąłęm na szczycie Elbrus, a GPS wskazywał 5649m. Razem ze mna byli wspinacze z Bułgarii i Mołdawii. Bułgarzy wyjęli jakieś urządzenie z głośnikiem, właczyli muzykę i zaczęli świętować, podczas kiedy jeden z nich nagrywał wideo.
Zejście ze szczytu było szybsze, ale poniżej 5200m zrobiło sie bardzo ciepło. Po drodze, na trawersie spotkałem kliku Rosjan, którzy wynajętem quadem usiłowali jechać dalej pod górę. Niestety quad zapadł się w rozmiękłym śniegu po osie. Założyli w śniegu 3 stanowiska z szabli, podczepili do wyciągarki, ale quad nawet nie drgnął, tylko stanowiska się wyrwały. Na Elbrusie jest pełna komercja. Rosyjscy "wspinacze" wynajmują ratraki za duże pieniądze, aby być podwiezionym na 5000m. Ratraki ruszają dość późno, co powoduje, że ci pseudo wspinacze podchodzą już w rozmiękłym śniegu, a wyglądają podobnie, jak wczasowicze na drodze do Morskiego Oka. Wiekszość z nich i tak nie osiąga nawet przełęczy Sedlovina.
Do namiotu dotarłem po 15:00, a ponieważ kolejka linowa jest czynna tylko do 17:00, nie pozostało mnie nic innego tylko odpoczynek do wczesnych godzin rannych.
W sobote, o 6 rano, zacząłem się pakować, niestety jak przystąpiłem do zwijania namiotu, okazało sie, że w ciągu dnia śnieg, ktorym obsypałem fartuchy, się rozstopił, a po nocy zaminił w lód. Odkuwanie lodu dookoła namiotu, za pomocą czekana zajęło mi prawie godzinę. Na dół ruszyłem przed 8 rano, do Garabashi doszedłem na 11:00, a o 13:00 byłem już na dole w Azau. Do hotelu w Terskol dojechałem taksówką.